Minęła właśnie kolejna,
osiemdziesiąta rocznica ohydnego, bezprecedensowego w historii mordu.
W lasach Katania, Charkowa i Miednoje z rąk Sowietów zginęło ponad dwadzieścia tysięcy polskich oficerów.
Wśród nich śmierć ponieśli nasi koledzy-kawalerzyści z Pułku 3-go Strzelców konnych im. Hetmana Polnego koronnego Stefana Czarnieckiego.
Choć od tamtych tragicznych wydarzeń minęło wiele dziesięcioleci, do tej pory bohaterowie tamtej straszliwej rzezi do dzisiaj nie zostali właściwie upamiętnieni.
Ich mogiły, w większości bezimienne, zapomniane są i opuszczone.
Nie pochyla się nad nimi krzyż, nie płonie przy nim wieczna lampka, tylko wyniosłe drzewa zdają się szeptać ich tragedię…
Nawiązując do faktu, że nawet przyroda składa hołd zabitym oficerom, my, kawalerzyści-ochotnicy włączamy się w ogólnopolską akcję KATYŃ… OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA, pragnąc uczcić naszych poprzedników w kawaleryjskiej służbie.
Jej ideą jest sadzenie dębów pamięci. Aleja pamiątkowych dębów powstanie
w Toporzysku, miejscu stacjonowania Szwadronu, by na wieki sprząc tradycję z teraźniejszością.
Każdy posadzony Dąb Pamięci upamiętni jedno nazwisko, czyli konkretną osobę, która została zamordowana na rozkaz siepaczy NKWD.
Szumiąc w porywach beskidzkich wiatrów dęby te na setki lat głosić będą dzieje bohaterów smutnej, a przecież wiekopomnej histori…
Wpis z 03.06.2020r.
Minęła właśnie kolejna,
osiemdziesiąta rocznica ohydnego, bezprecedensowego w historii mordu, kiedy strzałem w tył głowy siepacze spod znaku czerwonej gwiazdy, pozbawiali życia polskich oficerów, podoficerów i szeregowych. Chociaż masowych mordów dokonywano w wielu miejscach, w lasach Charkoje, Miednoje i Twerze to jednak pamięć narodowa łączy je z jedną lokalizacją, sumującą w sobie ogół cierpień – Katyń. Ta nazwa poprzez samo skojarzenie słowne związana z bestialską zbrodnią wpisała się na stałe w historię Polaków pod sowiecką okupacją.
Po kampanii jesiennej, gdy Związek Sowiecki przyłożył rękę do hitlerowskiej agresji zajmując wschodnie ziemie Rzeczypospolitej, w specjalnie utworzonych obozach w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie więziono 6 192 policjantów, funkcjonariuszy KOP i więziennictwa oraz 8 376 oficerów. Wśród uwięzionych znajdowała się duża grupa oficerów rezerwy, powołanych do wojska w chwili wybuchu wojny. Większość z nich reprezentowała polską inteligencję - lekarze, prawnicy, nauczyciele szkolni i akademiccy, inżynierowie, literaci, dziennikarze, działacze polityczni, urzędnicy państwowi i samorządowi, ziemianie, kapelani katoliccy, prawosławni, protestanccy oraz wyznania mojżeszowego – słowem kwiat narodu, elita, grupa społeczną, którą zamierzano eksterminować.
Decyzja o wymordowaniu polskich jeńców wojennych oraz Polaków przetrzymywanych w więzieniach NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej zapadła na najwyższym szczeblu sowieckich władz. Dnia 5 marca 1940 r. zaakceptowało ją Biuro Polityczne KC WKP(b) na podstawie pisma, które ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria skierował do Stalina. Szef NKWD, oceniając w nim, że wszyscy wymienieni Polacy "są zatwardziałymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej", wnioskował o rozpatrzenie ich spraw w trybie specjalnym, "z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary - rozstrzelanie". Dodawał, że sprawy należy rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia.
Po trwających miesiąc przygotowaniach, 3 kwietnia 1940 r. rozpoczęto likwidację wymienionych obozów a następne sześć tygodni wywożono naszych rodaków grupami do miejsc kaźni. Jak wyglądały egzekucje? Dzięki relacjom nielicznych ocalałych osób jesteśmy w stanie dokładnie ich przebieg opisać. Odbywały się one bowiem według jednego, wielokrotnie powtarzanego wzoru. Grupę szczególnie zaufanych pracowników wydziału bezpieczeństwa wysyłano do starannie wybranego miejsca w lesie, by wykopali dół. Tego dołu strzeżono aż do momentu egzekucji. Zaczynając w nocy i pracując aż do rana, urzędnicy więzienni transportowali skazańców w zamkniętych ciężarówkach w pobliże tego dołu. Poza funkcjonariuszami bezpieczeństwa i osobą, która nadzorowała przeprowadzenie egzekucji, pod ręką zawsze był także lekarz. Jego zadaniem było potwierdzenie śmierci i sporządzenie potrzebnych dokumentów. Jednego za drugim, więźniów wyprowadzano z ciężarówki na krawędź dołu. Tam skazańca zmuszano do uklęknięcia twarzą w stronę dziury w ziemi. Wówczas egzekutor strzelał mu w tył głowy, a zabity wpadał do środka. Od uderzenia w głowę ciało obracało się do góry i układało na wznak na dnie dołu. W końcu do wykopu schodził lekarz i potwierdzał, że więzień jest martwy. Następnie z ciężarówki przyprowadzano kolejnego skazańca. Od czasu do czasu trafiał się więzień, który nie słuchał co się do niego mówi i nie chciał posłusznie podejść na krawędź dołu. W takich przypadkach z pomocą musieli przychodzić funkcjonariusze zajmujący się bezpieczeństwem i praca egzekutora stawała się bardziej pogmatwana. Kiedy „misja” została już wykonana, a dół zapełniony ciałami, zakrywano go ziemią i starano się by wyglądał tak niepozornie, jak to tylko możliwe.
Ten bezduszny schemat zbrodni powtarzano wciąż, wciąż i wciąż… Szacuje się, że w ten sposób pozbawiono życia co najmniej 21 768 obywateli Polski.
Świat dowiedział się o katyńskiej zbrodni trzy lata później, gdy tereny krwawej masakry zajęli Niemcy. Informację o odkryciu masowych grobów w Katyniu podali oni 13 kwietnia 1943 r. (to dziś symboliczna rocznica zbrodni). Dwa dni później Sowieckie Biuro Informacyjne ogłosiło, że polscy jeńcy byli zatrudnieni na robotach budowlanych na zachód od Smoleńska i "wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941 r., po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska".
To kłamstwo katyńskie przetrwało całą wojnę. Polacy nie uzyskali niestety wsparcia ze strony przywódców mocarstw zachodnich, którzy w imię trwałości sojuszu ze Stalinem, okazywali mu pomoc w ukrywaniu prawdy o tej zbrodni.
Przez kolejnych pięćdziesiąt lat władze ZSRR zaprzeczały swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską, dopiero 13 kwietnia 1990 roku oficjalnie przyznając, że była to „jedna z ciężkich zbrodni stalinizmu”. Zbrodnia ta, ze względu na jej ideologiczne umotywowanie względami klasowymi, a faktycznie narodowymi, masowość i ówczesny sojusz ZSRR z III Rzeszą, jest według oceny prawnej Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej – uznawana za ludobójstwo, zbrodnię przeciwko ludzkości i zbrodnię wojenną, w sprawie której od 30 listopada 2004 roku prowadzone jest śledztwo. A jednak Polska ocena prawna zbrodni, ocena słuszna i sprawiedliwa, nadal jest uparcie odrzucana przez Rosję, następcę prawnego ZSRR.
Od dziesiątków lat pomordowani Polacy czekają na sprawiedliwość, na właściwe upamiętnienie. Ich mogiły, w większości bezimienne, zapomniane są i opuszczone. Nie pochyla się nad nimi krzyż, nie płonie przy nim wieczna lampka, tylko wyniosłe drzewa zdają się szeptać ich tragedię…